Imbir kandyzowany to pyszna słodko-pikantna przekąska. Raczej nie należy jednak robić sobie żartu i wykładać imbiru kandyzowanego razem ze słodkimi suszonymi owocami na jednym półmisku. Dla nieprzygotowanej osoby smak może być szokujący.
Pierwszy raz w życiu jadłam kandyzowany imbir jak mój syn kupił go w delikatesach. Zaraz potem stwierdził, że sam zrobi taki kandyzowany imbir. Dobrze, że nie było mnie wtedy w domu, bo strasznie nie lubię oglądać jak w kuchni wszystko kipi i się przypala, a syrop bardzo to lubi. Jak wróciłam to już właściwie było posprzątane. 😉
Michał znalazł przepis w sieci na stronie David Lebovitz. Sam go trochę zmodyfikował, ale wyszło pysznie. Pyszny jest i sam kandyzowany imbir obsuszony i ocukrzony, i imbir kandyzowany w syropie. A duża ilość syropu imbirowego też ma swoje zastosowania – można słodzić kawę lub herbatę, można dodać do piwa na zimno i do grzanego piwa, można też stosować jako polewę do deserów na przykład do budyniu waniliowego…
Osobiście lubię imbir dość pikantny, więc korzystając z mojego opisu wykonania taki właśnie imbir uzyskasz.
Jak zrobić imbir kandyzowany?
Składniki:
- 0,5 kg korzenia imbiru
- 75 dkg cukru ciemnego cukru (lub chociaż pół na pół ciemnego i białego)
- 0,9 l wody
Imbir obieramy dokładnie ze skórki. Otrzymamy wtedy około 45 dkg oczyszczonego imbiru. Imbir kroimy na cienkie plasterki – około 1-2 mm grubości – koniecznie w poprzek włókien.
Pokrojony imbir przekładamy do garnka zalewamy wodą – tak żeby imbir był przykryty – i doprowadzamy do wrzenia. Ja lubię pikantny imbir więc na tym kończę proces obgotowywania.
5 dkg ciemnego cukru ucieramy w moździerzu prawie na cukier puder.
Pozostały cukier wsypujemy do garnka i dolewamy 0,9 litra wody. Mieszamy i wkładamy obgotowany wcześniej imbir. Imbir w syropie gotujemy, aż nam syrop zgęstnieje do konsystencji rzadkiego miodu. Kiedyś dostałam w prezencie termometr do mierzenia temperatury pieczeni w formie widelca naszpikowanego elektroniką i sprawdziłam temperaturę syropu pod koniec gotowania – było dokładnie 106 stopni Celsjusza, czyli tyle ile podaje Lebovitz. Termometr to tylko gadget, syropu trzeba po prostu cały czas pilnować, żeby nie wykipiał. W międzyczasie próbujemy, czy aby imbir już jest dobry. Powinien się gotować około 2 godziny na bardzo wolnym ogniu bez przykrycia.
Ugotowany imbir wyjmujemy z syropu łyżką cedzakową jeszcze gorący. Zostawiamy, żeby nam trochę odparował i obsechł. Partiami wkładamy do talerza z utartym w moździerzu cukrem i obtaczamy w cukrze ze wszystkich stron. Pozostawiamy do obeschnięcia, a następnie przechowujemy w szczelnym pojemniku w suchym miejscu.
Część imbiru możemy włożyć do słoika i zalać syropem. Taki słoik po prostu zakręcamy. Imbir w takiej ilości cukru na pewno nam się nie popsuje przez co najmniej pół roku. Tylko czy jest szansa, że miesiąc później jeszcze coś nam zostanie? 😉
Pozostałą część syropu zlewamy do słoika lub jeszcze lepiej do butelki – wygodniej się potem nalewa.
Smacznego!
Ja się skusiłam, ale wody po obgotowaniu nie wylałam, dodałam wody trochę więcej i dosypałam cukier, a jak zwykle robiłam na “oko”. Wyszedł bardzo dobry. Ale może wiesz czy ma jakieś walory lecznicze, czy tylko smakowe?
Cieszę się że imbir się udał.
A co do walorów leczniczych, to nie chciałabym się wypowiadać, bo nie jestem lekarzem, ani zielarzem… Ja po prostu lubię jeść. 😉
Podobno działa rozgrzewająco, ale może po prostu pali, bo jest pikantny? 😉
Co i raz się słyszy, że “coś” jest dobre na wszystko. Raczej włożyłabym to między bajki. Najbardziej wierzę w to, że jak się wierzy, że coś pomaga, to pomoże 😉
Pozdrawiam
Asia