W ostatni weekend otworzyłam wino, które zrobiłam 5 lat temu i przez 5 lat leżało sobie grzecznie w piwnicy. Z dużymi wątpliwościami otwierałam butelkę. Miałam na wszelki wypadek zakupione wino, gdyby się okazało, że z moim winem jest coś nie tak. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Wino było różowe wytrawne, aromatyczne, ale lekkie.
Dlaczego się bałam o jego jakość? Jak je zrobiłam było takie sobie. “Takie sobie” to i tak jest duży komplement. Postanowiłam zużyć je do marynat do mięs tudzież do duszenia mięs. W kolejnych latach winogrona z domowego ogródka zjadaliśmy, żeby na pewno nic do zrobienia wina nie zostało. A o winie zapomniałam i czekało na lepsze czasy…
Nagle po pięciu latach – niespodzianka. Widocznie wino domowe też dojrzewa jak leży w piwnicy… 😉
Wino wypiliśmy do sushi i obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś zrobię wino.
Ale nawet podczas tortur nie powiem jak zrobiłam moje wino. Po prostu nie pamiętam.