Halibut to pyszna, naprawdę najdelikatniejsza w smaku ryba. Uwielbiam wędzonego halibuta, ale czasem tez kupuję świeżego do smażenia.
Moim zdaniem najlepiej jest do smażenia kupić halibuta w dzwonkach. Halibut nie ma właściwie ości poza kręgosłupem, więc obranie go nie sprawia żadnego kłopotu, a filety, nie dość, że bardzo drogie, to na dodatek często są pozbawione skóry i cały smak w czasie smażenia wycieka nam do oleju…
Dzwonka są dość grube jednak, jeśli są dobrze pokrojone – mają tyle na grubość, co na szerokość, bardzo dobrze się je smaży z 4 stron. Przed smażeniem solę rybę ze wszystkich stron i obtaczam w mące. W sumie smażenie zajmuje około 10-12 minut. Po prostu ryba ma się nam przyrumienić i nie być surowa w środku. Nie należy smażyć zbyt długo, bo jak każda ryba zacznie nam wysychać. Halibuta nie smażymy na chrupko – to nie jest maleńka płotka albo karaś, które zjadamy dzięki temu w całości razem z ośćmi, aczkolwiek skóra dla smakoszy, którzy ją zjadają powinna być zrobiona na chrupiąco. 😉
Porządny kawałek halibuta powinien ważyć około 25 dkg. Taką porcją można się najeść nawet jeśli ryba jest podana tylko na miksie sałat. Dobrze jest jednak nie wybrać sałaty zbyt słodkiej. Mieszanka z odrobiną rukoli jest moim zdaniem najodpowiedniejsza. Ponieważ ryba jest dość tłusta to praktycznie do sałaty nie trzeba dodawać żadnego dressingu. Można ewentualnie dodać kilka pomidorków koktajlowych, podobnie jak do pieczonego łososia, ale nie zakwaszamy halibuta cytryną, bo przytłumi cały smak.
Pysznie i prosto – same naturalne smaki! 😉